piątek, 9 października 2009

"Zło dobrem zwyciężaj"

Nareszcie.W końcu mam i czas i wenę, by znowu dac Wam trochę siebie:) Dzisiaj, zgodnie z obietnicą, nawiążę do jednego z ostatnich komentarzy, który na łamach bloga zamieściła niedawno moja wieloletnia przyjaciółka Moniq.
Dla tych wszystkich, którzy chcieliby przypomniec sobie jego treśc, podaję link:


Zacznę od tego, że bardzo mi sie ten komentarz podoba:) To fantastyczne, że są wśród czytelników tego bloga osoby, które nie boją się zabrac głosu i mają odwagę przedstawic innym swój punkt widzenia.Cudownie jest wiedziec, że to co piszę w jakis sposób Was porusza i zmusza do własnych przemyśleń... Po prostu super:) Dla kogoś kto pisze bloga, głosy z tej drugiej strony są naprawdę bardzo ważne. Dlatego przy tej okazji dziękuję nie tylko Moniq (tak na marginesie uwielbiam ją za tą jej spontanicznośc i otwartośc:)) , ale również  wszystkim innym czytelnikom, którzy wpisując tych parę ważnych słów od siebie, zechcieli ujawnic swoja obecnośc na moim blogu.  DZIĘKUJĘ :)


Pod wpływem w.w komentarza w mojej głowie pojawiło się pytanie: czy ja, ta Edyta jaką jestem dziś, jestem bardziej optymistką czy  może realistką ? Czy to, że nie piszę o tragediach tego świata wprost, a częściej skupiam się na rzeczach pozytywnych wystarczy, żeby nazwac mnie optymistką? A może to, że w swoich rozważaniach mówię otwarcie o nieuchronności  śmierci, o trudzie jako nieodłącznym elemencie naszego życia, czy też zapominanych wartościach, świadczy o tym, że twardo stąpam po ziemii i patrzę na życie raczej realistycznie...?

 Im dłużej nad tym myslę, tym bardziej dochodze do wniosku, że wcale wiedziec nie chcę. Nie potrzebuję żadnych nazw, żadnych etykietek. Raz już sobie krzywdę zrobiłam nazywając się perfekcjonistką... Nigdy więcej . Dziś już wiem, że zamykanie sie w szufladkę opatrzoną etykietką przynosi  więcej szkody niż pożytku.

Ale wracając do komentarza Moniq... To ,że potrafimy zauważac piękno i dobro tego świata, nie musi oznaczac, że nie widzimy również jego brzydoty... jego ciemnej i złej strony. To, że o czymś  nie mówimy, nie znaczy , że udajemy iż tego nie ma.  To prawda, istnieje cała masa przykrych zdarzeń i stojących za nimi ludzkich historii, które ściskają za serce nie dlatego że są piękne, lecz dlatego że są przerażające... Wiem , bo również się z tym spotykam... na pierwszych stronach gazet,w telewizji, w naglówkach portali internetowych.

W w.w komentarzu padło b.ważne pytanie: czy mamy sie tym karmic? 

 No własnie...czy naprawde chcemy karmic sie złem tego świata?
Nie wiem jak Wy, ale ja nie chcę. 

Kiedy nasze ciało przez dłuższy czas otrzymuje byle jakie pożywienie , zaczyna wyglądac i funkcjonowa dokładnie tak samo...byle jak. Jak sądzicie...co dzieje sie z naszym umysłem i duszą gdy karmimy je złem ... słychamy i myślimy ciągle o przemocy, gwałtach, agresji, nienawiści, zakłamaniu, obłudzie...? Jak myślicie...co dzieje sie z człowiekeim, który nieustannie faszeruje się takim pokarmem...? 

Nie unikniemy konfrontacji ze złem, bo ono istnieje i istniec bedzie...ale zamiast skupiac sie na problemach calego swiata i rozstrząsac to na co nie mamy wpływu, wykonajmy choc jeden, mały gest dobroci, który sprawi , że dzieki nam ktoś poczuje się wspaniale:) Spróbujmy pomóc drugiemu czlowiekowi w potrzebie... wywołac usmiech na jego twarzy...a może  zwykłym, dobrym słowem przywrócic nadzieję, którą mu kiedyś odebrano...  
Siejmy dobro. Zacznijmy zmieniac świat od siebie( tylko proszę, nie mylmy tego z egoizmem).
Wprawdzie nie pomożemy wszystkim, ale możemy uczynic ten świat lepszym i piękniejszym  pokazując innym to co dobre i piekne ...w nas, w innych ludziach i w tym co dookoła.

Masz racje Moniq...ofiarowane dobro zawsze powraca :)

Jeszcze raz dziekuję.



Pozdrawiam wszystkich gorąco.


2 komentarze:

  1. Edi,

    Dziękuję. Normalnie się jakby wzruszyłam, bo to bardzo miłe.

    Czekałam na odpowiedni moment, żeby podzielić się nowymi jednak niezbyt optymistycznymi przemyśleniami.
    Otóż jaki kiedyś wspomniałam, równiez postawiłam na zmiany, odkrywanie siebie itp.
    I niestety nagle się okazało, że osoby otaczające mnie nie są tymi którymi były. Dwumiesięczna praca nad sobą spowodowała, że stałam się osobą wyobcowaną - odizolowaną na własne życzenie od plotek - od układów, układzików. Nie boję się określenia - osobą mniej lubianą. Ale przyznam znalazłam nić porozumienia z osobami dotąd dla mnie "obcymi".
    Codziennie sobie przypominam, że w korporacji nie ma przyjaźni. I rzadko wygrywają Ci, którzy obrali taka strategię jak ja. Jeszcze kilka miesięcy temu, nigdy nie przyszło by mi do głowy tak się zachowywać. Mam nadzieję - bo nadal przekonana w 100% nie jestem, że słusznie robię. Tym samym ogłaszam, że wyleczyłam się z jednej z chorób cywilizacyjnych - hipokryzji.

    To trudne. Bardzo trudne. Ale wiem, że to cena którą trzeba zapłacić, za komfort bycia sobą i odnalezienia właściwej drogi.
    Moniq

    OdpowiedzUsuń
  2. Moniq,
    Normalnie jestem z Ciebie dumna:)Z każdym kolejnym komentarzem , zaskakujesz mnie coraz bardziej...

    Napisałas : "rzadko wygrywają ci ,którzy obrali taką strategie jak ja"

    A ja Cię zapytam (tak dla Ciebie samej, żebys się zastanowiła)... co znaczy dla Ciebie "wygrywac" ? Miec władzę? Pozorną przyjaźń ? Czy więcej pieniedzy? Ile warte są dla Ciebie wolnośc( czytaj:brak zniewolenia)i zycie w prawdzie? I czy rzeczywiście aż tak wielkie znaczenie ma to co pomyslą o Tobie inni?


    Pytam bo napisałaś, że masz wątpliowści czy postępujesz słusznie. Myslę, że gdy odp. sobie na te i inne pytania, znajdziesz 100 % odpowiedź.

    Ściskam mocno,
    Edi

    OdpowiedzUsuń