Nareszcie.W końcu mam i czas i wenę, by znowu dac Wam trochę siebie:) Dzisiaj, zgodnie z obietnicą, nawiążę do jednego z ostatnich komentarzy, który na łamach bloga zamieściła niedawno moja wieloletnia przyjaciółka Moniq.
Dla tych wszystkich, którzy chcieliby przypomniec sobie jego treśc, podaję link:
Zacznę od tego, że bardzo mi sie ten komentarz podoba:) To fantastyczne, że są wśród czytelników tego bloga osoby, które nie boją się zabrac głosu i mają odwagę przedstawic innym swój punkt widzenia.Cudownie jest wiedziec, że to co piszę w jakis sposób Was porusza i zmusza do własnych przemyśleń... Po prostu super:) Dla kogoś kto pisze bloga, głosy z tej drugiej strony są naprawdę bardzo ważne. Dlatego przy tej okazji dziękuję nie tylko Moniq (tak na marginesie uwielbiam ją za tą jej spontanicznośc i otwartośc:)) , ale również wszystkim innym czytelnikom, którzy wpisując tych parę ważnych słów od siebie, zechcieli ujawnic swoja obecnośc na moim blogu. DZIĘKUJĘ :)
Pod wpływem w.w komentarza w mojej głowie pojawiło się pytanie: czy ja, ta Edyta jaką jestem dziś, jestem bardziej optymistką czy może realistką ? Czy to, że nie piszę o tragediach tego świata wprost, a częściej skupiam się na rzeczach pozytywnych wystarczy, żeby nazwac mnie optymistką? A może to, że w swoich rozważaniach mówię otwarcie o nieuchronności śmierci, o trudzie jako nieodłącznym elemencie naszego życia, czy też zapominanych wartościach, świadczy o tym, że twardo stąpam po ziemii i patrzę na życie raczej realistycznie...?
Im dłużej nad tym myslę, tym bardziej dochodze do wniosku, że wcale wiedziec nie chcę. Nie potrzebuję żadnych nazw, żadnych etykietek. Raz już sobie krzywdę zrobiłam nazywając się perfekcjonistką... Nigdy więcej . Dziś już wiem, że zamykanie sie w szufladkę opatrzoną etykietką przynosi więcej szkody niż pożytku.
Ale wracając do komentarza Moniq... To ,że potrafimy zauważac piękno i dobro tego świata, nie musi oznaczac, że nie widzimy również jego brzydoty... jego ciemnej i złej strony. To, że o czymś nie mówimy, nie znaczy , że udajemy iż tego nie ma. To prawda, istnieje cała masa przykrych zdarzeń i stojących za nimi ludzkich historii, które ściskają za serce nie dlatego że są piękne, lecz dlatego że są przerażające... Wiem , bo również się z tym spotykam... na pierwszych stronach gazet,w telewizji, w naglówkach portali internetowych.
W w.w komentarzu padło b.ważne pytanie: czy mamy sie tym karmic?
No własnie...czy naprawde chcemy karmic sie złem tego świata?
Nie wiem jak Wy, ale ja nie chcę.
Kiedy nasze ciało przez dłuższy czas otrzymuje byle jakie pożywienie , zaczyna wyglądac i funkcjonowa dokładnie tak samo...byle jak. Jak sądzicie...co dzieje sie z naszym umysłem i duszą gdy karmimy je złem ... słychamy i myślimy ciągle o przemocy, gwałtach, agresji, nienawiści, zakłamaniu, obłudzie...? Jak myślicie...co dzieje sie z człowiekeim, który nieustannie faszeruje się takim pokarmem...?
Nie unikniemy konfrontacji ze złem, bo ono istnieje i istniec bedzie...ale zamiast skupiac sie na problemach calego swiata i rozstrząsac to na co nie mamy wpływu, wykonajmy choc jeden, mały gest dobroci, który sprawi , że dzieki nam ktoś poczuje się wspaniale:) Spróbujmy pomóc drugiemu czlowiekowi w potrzebie... wywołac usmiech na jego twarzy...a może zwykłym, dobrym słowem przywrócic nadzieję, którą mu kiedyś odebrano...
Siejmy dobro. Zacznijmy zmieniac świat od siebie( tylko proszę, nie mylmy tego z egoizmem).
Wprawdzie nie pomożemy wszystkim, ale możemy uczynic ten świat lepszym i piękniejszym pokazując innym to co dobre i piekne ...w nas, w innych ludziach i w tym co dookoła.
Masz racje Moniq...ofiarowane dobro zawsze powraca :)
Jeszcze raz dziekuję.
Pozdrawiam wszystkich gorąco.