wtorek, 24 kwietnia 2012
Wracając do tamtych dni...
Choć święta już dawno za nami, ja jeszcze długo będę wracać pamięcią do tych kilku ważnych dni. W tym roku bowiem były dla mnie nade wszystko wyjątkowe i zupełnie inne od wszystkich. Paradoksalnie zapowiadały się bardzo nerwowo. Byłam pełna obaw i wątpliwości czy to co przede mną mnie nie przerośnie, ale finalnie było po prostu wspaniale.
Triduum Paschalne to czas, bez którego od jakiegoś czasu po prostu nie wyobrażam sobie dobrze przeżytych Świąt Wielkanocnych. Mówiąc kolokwialnie, staję na głowie by mimo wielu przedświątecznych obowiązków, mimo wszystko znaleźć czas na uczestnictwo w Liturgii.Tym razem poza tradycyjnymi przygotowaniami miałam za zadanie zorganizować rodzinną kolację z okazji 15-tej rocznicy naszego ślubu . Na dodatek kolacja miała być połączona z urodzinami naszej 5 letniej córeczki. Mówiąc krótko czekało mnie 3 w 1 ;) Jakby tego było mało, mąż wpadł na "genialny" pomysł by w Wielką Sobotę zabrać mnie na warszawski koncert Chrisa Bottiego. I tak, chcąc zrobić mi niespodziankę, w tajemnicy kupił bilety. Kiedy prawda wyszła na jaw, nawet uwielbienie dla muzyki naszego ukochanego artysty przestało mieć znaczenie. Myślałam tylko o tym jak ja to wszystko ze soba pogodzę... Jak połączę Liturgię Wigilii Paschalnej z koncertem , który zaczynał się dokładnie w tym samym czasie... Nie byłam zachwycona tym pomysłem. Powiem więcej, byłam wściekła. Długo nosiłam w sobie to oburzenie. No bo jak to...koncert w Wielką Sobotę ?! Jeszcze kilka lat temu nie miałabym najmniejszych oporów, ale teraz... Miałam pójść z synem do kościoła. Taki był plan. Mój plan.
No właśnie...
W pewnym momencie dotarło do mnie , że być może Pan ma wobec mnie inne, swoje plany. Że może wcale nie muszę rezygnować z koncertu i swoim zachowaniem robić mężowi przykrości. Zrozumiałam, że tak naprawdę chciał dobrze...tylko po prostu pewnych rzeczy nie wziął pod uwagę.
Postanowiłam, że pojedziemy. Pan dał mi światło i uświadomiłam sobie, że przecież nie wszędzie sobotnia Liturgia Wigilii Paschalnej, zaczyna się o tej samej godzinie. Dowiedziałam się, że jest miejsce gdzie najprawdopodobniej zdążymy. I tak właśnie było.
Najpierw spędziliśmy jeden z najpiękniejszych wieczorów naszego życia :)
Koncert był niesamowity! Fragment, który znalazłam i zamieściłam w jednym z ostatnich wpisów, nawet w 1% nie oddaje atmosfery tamtego wydarzenia. To trochę tak jak z robieniem zdjęć nad urwiskiem z pięknym widokiem w tle. Aparat nigdy nie odda uroku takiego miejsca, wysokości, ani przestrzeni. W tym przypadku kamera owszem zarejestrowała występ, ale uchwyciła tylko wycinek obrazu, jakim była wypełniona po brzegi Warszawska Sala Kongresowa. O jakości dźwięku już nie wspomnę :) Mój mąż miałby tu bardzo dużo do powiedzenia;) Jednak nie tym tak naprawdę chciałam się z Wami podzielić...
Najwspanialsze tego wieczoru było nie to,że mogliśmy zobaczyć naszego ulubionego muzyka na żywo, ale to, że spędziliśmy ten czas RAZEM. Najpierw na przepięknym koncercie pełnym wzruszeń, gdzie przed oczami mignęło mi blisko 20 lat spędzonych razem (w tym 15 małżeństwa), następnie godzinę jazdy samochodem wypełnioną niezwykłą rozmową i zaskakującą audycją w naszej ulubionej radiowej Trójce ( to co działo się tej nocy na niebie było zaskakujące...), a na koniec podczas wyjątkowej Liturgii Wigilii Paschalnej w Katedrze Siedleckiej. Dlaczego wyjątkowej ? O tym niebawem napiszę już w oddzielnym poście .
Jednego jestem pewna... że ten wieczór mieliśmy spędzić we dwoje. Bez gonitwy, nerwów, biegania po kuchni do ostatniej chwili, ale w poczuciu, że wszystko można było przygotować dużo wcześniej niż zwykle, a w sercu mieć radość i spokój nie do opisania.
To był moja najpiękniejsza Wielka Sobota w życiu. W dotychczasowym życiu. Mam nadzieję, że jeszcze wiele takich pięknych świąt przed nami i wiele wspólnie przeżytych lat.
Tego dnia wróciliśmy do domu ok.4 rano.
Bardzo zmęczeni, ale pełni emocji nie do przekazania słowami.
Cieszę się , że w odpowiednim momencie usłyszałam wewnętrzny głos, który podpowiedział mi żeby po prostu ZAUFAĆ. Zaufać tak, jak czyniłam to wiele razy, w ważnych momentach swojego życia. Zaufać Komuś mądrzejszemu ode mnie... Po raz kolejny nie zawiodłam się. Było po prostu pięknie.
...........................
źródło fot.: juraj.flog.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
dawno się tak nie wzruszyłam czyimś blogiem... "żony bądźcie poddane mężom jak Panu..." nie bez powodu tak napisali, i niby jestem po stronie patriarchatu (współczesnego) to tak często o tym zapominam w najdrobniejszych szczegółach spierając się z mężem... a przecież to taki mądry człowiek...
OdpowiedzUsuńWiesz Agatko, w naszej relacji od zawsze jesteśmy równorzędnymi partnerami i oboje bardzo liczymy się z własnym zdaniem. Jak wszystkim, tak i nam zdarzają się różnice zdań i ostrzejsze wymiany poglądów ;) Nie mniej jednak mamy dla siebie bardzo dużo szacunku i nie przekraczamy granic, których kochający się ludzie przekraczać nie powinni. Myślę, że wzajemny szacunek to podstawa każdego udanego związku. Mój mąż to bardzo dobry i mądry człowiek, jednak pisząc, że w opisanej sytuacji zaufałam Komuś mądrzejszemu ode mnie, w tym konkretnym przypadku miałam na myśli kogoś innego (celowo napisałam Komuś z dużej litery) :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Ci za ciepłe słowa i serdecznie pozdrawiam !
A o zależności mąż- żona jeszcze napiszę, bo przyznam , że mnie zainspirowałaś :)
Wiesz Edytko, muszę Ci się do czegoś przyznać...
OdpowiedzUsuńMoże użyję porównania do sytuacji sprzed roku,kiedy to zaczęłam dorabiać jako pomoc domowa u jednej Pani.Dom piękny, wymuskany, każdy kącik urządzony luksusowo, z najwyższej półki.
Mój dom pozostawia wiele do życzenia, problemy finansowe bardzo nas ograniczają i nie możemy sobie pozwolić często na podstawowe potrzeby a o zachciankach wcale nie może być mowy, są w kwestii marzeń.
Wstąpiła we mnie wówczas ogromna zazdrość a jednocześnie wściekłość i frustracja z tego powodu, że inni maja lepiej, że a my nie dość, że nigdy tego mieć nie będziemy to jeszcze jesteśmy sami sobie winni.Miałam poczucie że przegraliśmy życie.
Nie byłam w stanie tam chodzić i na to patrzeć.Na jakiś czas zrezygnowałam z tej pracy by mnie to bogactwo nie raziło w oczy.
Dopiero w momencie, gdy w moim sercu zamieszkał Jezus Chrystus, przewartościowałam swoje życie i nabrało on zupełnie innego wymiaru.Długo to trwało, bo prawie rok zmagałam się z tymi negatywnymi emocjami...
Ale teraz widzę, jaką ogromna siłę do walki daje Bóg Miłosierny.
Gdy spotkałyśmy się na nowo po tylu i zajżałam głębiej w Twoje życie to na krótką chwile powróciły uczucia, których się wstydzę.Mówiłam Ci zresztą o tym, że zazdroszczę Ci tego, że znajdujesz się w tym miejscu w którym ja bym chciała być.Wtedy przyznałam się do duchowej przemiany...ale nie obce mi były tez zazdrość o spełnienie zawodowe, udane małżeństwo...
Tylko teraz jest jakoś inaczej...Łatwiej było sobie te złe myśli uświadomić, zrobić wszystko by je odsunąć i by przerodziły się w podziw i radość z czyjegoś szczęścia, w szacunek do pięknego uczucia, jakim darzycie się w swojej rodzinie.
A to wszystko dzięki Jezusowi.On mi pomaga walczyć z codziennymi słabościami.I zaczynam powoli stawiać kroki na drodze, którą wybrał dla mnie Pan.I uczę się tego, że moja droga też jest wyjątkowa i może kiedyś będę miała też takie poczucie, że nie żyje na marne...
Nikt z nas nie żyje na marne Kochana. Nikt. Twoje życie, choć niełatwe i tak różne od życia osób, które obserwujesz, jest najcenniejszym darem jaki mogłaś otrzymać ! Postaraj się cieszyć nim mimo trudności, z którym musisz się zmagać bo z pewnością jest wiele rzeczy, za które możesz dziękować Panu:) Nie zapominaj o tym...to bardzo ważne. Nie powiem, bo mi również zdarza się czasem za bardzo skupiać na tym czego mi brak zamiast na tym co już mam... Myślę jednak, że to bardzo ludzka słabość. Na szczęście mam wokół siebie wspaniałych ludzi, którzy szybko przywracają mnie do pionu gdy zaczynam przesadzać ;) Dziękuję za Twoje szczere wyznanie, a właściwie przepiękne świadectwo wiary . Dobrze, że jesteś :)
OdpowiedzUsuń