Krzysztof Kolberger: – Musiało być to w pierwszych latach szkoły podstawowej, może nawet wcześniej. Chodziłem do kościoła, słuchałem w czasie Mszy czytania Pisma, natomiast z Biblią w całości nie miałem kontaktu. Kolejnym krokiem była, co może zabrzmi paradoksalnie, moja wakacyjna wizyta w Dąbkach, gdzie uczestniczyłem we Mszy celebrowanej przez księdza Malińskiego. To było dwadzieścia parę lat temu. Ta Msza do dziś brzmi mi w uszach. I nie wspomnę nawet, że ks. Maliński śpiewał wtedy Okudżawę, ale zaczął tamtą Mszę od wezwania: “nie marnujcie czasu!”. Po kolejnym fragmencie Mszy znowu pojawiło się takie “nachalne” wezwanie: “nie marnujcie czasu!”. To mi tak zapadło, że do dziś sobie to powtarzam: “Nie marnujmy czasu! Nie marnuj czasu!”.
A po Mszy, w czasie spotkania, dostałem od niego książeczkę “Modlitwa na codzień”, gdzie poza jego fantastycznymi rozważaniami są przypisane fragmenty Ewangelii na każdy dzień. I to dla mnie stało się przez pewien czas rzeczywiście codziennym kontaktem ze Słowem Bożym. I nie ukrywam, że ta książeczka towarzyszy mi codziennie we wszystkich podróżach. Tam gdzie jestem, jest i ona.
Czym jest dla Pana osobiście Ewangelia?
- Myślę, że w różnych okresach była czym innym. W trudnych okresach była ratunkiem, gdzie szukałem pewnych odpowiedzi i wzorców postępowania. Oczywiście każdy człowiek ma okresy w życiu, gdzie trochę się oddala od Boga, potem zbliża; dla mnie akurat najważniejsze jest to jak człowiek postępuje w stosunku do ludzi, na ile ten ideał, do którego powinniśmy dążyć, jest zmieniany w konkretne zachowanie tu na ziemi. To co dalej będzie, to Bóg jeden wie.
Czy trudno jest panu, jako aktorowi, interpretować Biblię ?
-Wszystko zależy od nastawienia do tekstu i czego się człowiek po nim spodziewa, czego oczekuje. Ja jako aktor, czytając na głos przed audytorium w kościele czy choćby przez mikrofon dla słuchających potem z taśmy, muszę ten tekst potraktować jak zawodowiec. To znaczy, że mam do przekazania pewną opowieść, historię z dialogami.
Trudność polega na tym, że nie grając Chrystusa, bo trudno jest Go grać, trzeba stworzyć pewną atmosferę, dynamikę i akcję, która się rozgrywała. Ewangelia była najczęściej pisana mowa uwznioślona i ten charakter trzeba zachować. Nie zwalnia to oczywiście aktora z obowiązku przekazania pewnej ciekawej historii.
Kiedy czytałem w kościołach dzieje Abrahama (Księgę Rodzaju – przyp. redakcji), musiałem tak to zrobić, żeby przez dwie godziny utrzymać słuchaczy w napięciu. Oczywiście tekst był przedzielany muzyką, nie mniej jednak były to bardzo długie fragmenty a moim obowiązkiem – bo inaczej bym przegrał jako aktor – było zainteresować widza, wciągnąć go “w akcję”.
Musimy pamiętać, że tekst biblijny to również porywająca historia, niezależnie od wydźwięku i od powodów, dla których to powstało i dla których jest to przez tysiąclecia czytane. Przede wszystkim trzeba zainteresować słuchającego.
Powołanie aktora więc to nie tylko interpretacja i gra?
- Kiedyś napisała do mnie bardzo chora dziewczyna, która słuchała wierszy czytanych przeze mnie w audycji “Lato z Radiem”. W tym liście znalazło się takie zdanie: “Dziękuję Panu, że chociaż przez parę minut w ciągu dnia mogę zapomnieć o swoim nieszczęściu i przenosić się w inne, lepsze rejony naszego życia”. Do dziś to zdanie pamiętam, mimo że minęło prawie 25 lat. Nawet sobie to zdanie wziąłem jako motto uprawiania swojego zawodu.
Wiara, chrześcijanstwo a w tym i księża robią to jeszcze inaczej, próbując utwierdzić ludzi, że będą mogli przenieść się w inne życie po śmierci. My to robimy za życia na ziemi, przenosząc ludzi w inne, lepsze rejony.
Czasami spotykamy sie z zarzutem, że Biblia jest nudna…
- Myślę, że nie sięga się po to dzieło, również literackie, żeby docenić jego wartości. Raczej szuka się tam tego, czego ja szukam tak na codzień w książeczce księdza Malińskiego: pewnego przykładu, jakiegoś wzoru życia i zachowań.
Dogłębna lektura Ewangelii ukazuje nam często odmienny wizerunek Jezusa od tego, który często mamy w sobie.- To prawda. Miałem taką refleksję pierwszego wieczoru, kiedy nagrywaliśmy Ewangelię według św. Łukasza. Nawet zażartowałem, że Jezus jest tam ukazany jako taka całkiem zdecydowana postać. W tym czytaniu wyszło, że wcale nie jest taki spokojny, ale potrafi “pogrozić palcem” i krzyknąć. Interpretacja była oczywiście współczesna, ale ta Jego Świętość była zupełnie inna niż potocznie się uważa. Ludzie myślą, że święty to taki spokojny, cicho się modlący. Ja czasem wolę świętych, którzy potrafią gdy trzeba i rózgi użyć.
Jak czuje się Pan w roli świętego Łukasza, opowiadając słuchaczom tę niezwykłą historię, która od wieków przemienia serca czytających?
- Mówiąc poważnie, gdybym naprawdę grał świętego Łukasza, musiałbym się zastanawiać jak powinien on przemawiać. Chyba, że przyjmiemy, iż Łukasz mówi w tym przypadku moim głosem, moim sposobem artykułowania, moim sposobem wymawiania słów, moją intonacją i moim budowaniem formy w mówieniu. Przygotowując się do tego nagrania nie wiedziałem do końca, jak to będę czytał, w innym przypadku wymagałoby to po prostu tylu prób co zwykle w teatrze. Natomiast tu było pewnego rodzaju uleganie chwili czy nawet słuchanie Ducha Świętego.
Rola słowa jest ogromna.
- Tak. Dokładnie to miałem na myśli, gdy mówiłem o zawodzie aktora, o naszym przekazywaniu tego promienia gdzieś tam z góry płynącego. Słowo, niezależnie czy jest ujęte w przypowieść, czy poezję, nawet niekoniecznie mówiące konkretnie o Bogu i Chrystusie; ale przecież gdy wierzy się, że wszystko jest stworzone przez Boga, to mówienie o kwiecie, o trawie, o kocie, o miłości jest w jakiś sposób też spłacaniem długu Stwórcy.
I Słowo niesie więcej niż tylko to, co znaczy…
- Dokładnie. Na tym polega tajemnica poezji, że mamy trzy słowa a te trzy słowa napisane przez wybitnego poetę czy poetkę potrafią wytworzyć wszechświat. To zresztą próbuję przekazać studentom. Myśle, że przez kilka tygodni mi się udało z tą grupą, z którą zresztą po raz pierwszy w życiu pracuję nad wierszem.
Mówimy to o przestrzeni, jakiej człowiek potrzebuje dla siebie. Przestrzeni, w której zatrzymuję się i pochylam nad słowem.
- Przestrzeni i czasu. To przede wszystkim wymaga skupienia. Ja nie ukrywam, że nie każda Msza i nie każdy ksiądz Mszę odprawiający mi odpowiada i nie na każdej Mszy lubię być. Oczywiście mam swoich kapłanów, których słowo i sposób mówienia przyciąga mnie. Już nie wspominam o Papieżu, który przecież sam był aktorem, a na pewno recytatorem. Ja nie ukrywam, że również od niego się uczyłem mówić, a szczególnie mówić wobec tłumów na dużej przestrzeni. Ale uczyłem się od niego też wiary w moc słowa.
Rozmawiał: Jacek Dudzic
Zdjęcia: Grzegorz Misiewicz
..................................................
Rozmowa miała miejsce w styczniu 2002 roku, w kawiarence dużego warszawskiego studia filmowego, w przerwie pomiędzy nagraniami.
..................................................
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz